SZKOŁY MUSZĄ MIEĆ WIĘCEJ SWOBODY. MAJĄ NAUCZYĆ DZIECI PRZEJŚĆ GODNIE PRZEZ ŻYCIE
Czy polska edukacja naprawdę wspiera rozwój ucznia, czy jest raczej polem do ideologicznych manipulacji? Rozmowa z prelegentem konferencji Holistic Talk: EDU K'IDS z dr Lechem Haydukiewiczem
Narzucone szkołom przez kolejnych ministrów edukacji sztywne gorsety często mają charakter narzędzi i instrumentów ideologicznych. „Szkoła powinna mieć więcej wolności, uczyć dzieci myśleć twórczo, krytycznie, nawiązywać relacje, być dobrym dla siebie i ludzi” – mówi dr Lech Haydukiewicz, nauczyciel, wykładowca akademicki, były członek KRRiTV, współzałożyciel szkół i przedszkoli, obecnie dyrektor do spraw rozwoju w szkołach Da Vinci's International Schools w Krakowie, w rozmowie z Wojciechem Wybranowskim.
DLA NASZYCH CZYTELNIKÓW BILETY Z 50% RABATEM NA HASŁO HTalk50 - KUP BILET
Zmiany, zmiany, zmiany. Gdzie w tym jest rozwój ucznia?
Wojciech Wybranowski: Jakie jest najmniejsze państwo na świecie?
Dr Lech Haydukiewicz: Watykan.
To było dla pana, jako nauczyciela geografii, łatwe pytanie na rozgrzewkę. Przedmiot, którego pan uczy, jest niezagrożony w nowym programie edukacji, który proponuje resort minister Barbary Nowackiej. Jak się panu podoba pomysł połączenia biologii, chemii i fizyki w jeden przedmiot o nazwie „Przyroda”? Pamiętam, że miałem coś takiego w podstawówce, w czasach PRL, ale było to dla uczniów klas 1-4. Później nazwano to „Środowisko”…
Też to pamiętam, tak było również za moich czasów. (śmiech). Mnie co do zasady nie podoba się to, że edukacja, będąc pewną wielką sumą aktywności, procesów bardzo ważnych dla rozwoju społeczeństwa, państwa, regionu itd., jest zarazem poletkiem bardzo intensywnie wykorzystywanym przez urzędników.
Nie chciałbym odpowiadać na pytanie, czy połączenie tych przedmiotów jest dobre, czy złe. Z mojego punktu widzenia, sytuacja, gdy urzędnik wirtualnie zadecyduje po jakichś równie wirtualnych konsultacjach społecznych, ma pewien grzech pierworodny powodujący, że cała ta sytuacja jest bez sensu.
Wyobrażam sobie, że są szkoły, programy i sposoby nauczania, które spowodują, że to połączenie będzie świetne, i takie, w których wywoła sytuację odwrotną, negatywną. Jestem zwolennikiem sytuacji, w której szkoły mają dużo mniej narzuconego tego sztywnego gorsetu z zewnątrz.
Edukacja czy narzędzie państwowe?
Co zmiana władzy, to wahadło edukacyjne wychyla się w lewo lub w prawo i zmienia się program. Teraz słyszymy, że jest zbyt „bogoojczyźniany”. Albo, że po co uczniowie mają uczyć się o chrzcie Polski i początkach państwa polskiego. Niektórzy przekonują, że czytanie Sienkiewicza, Kraszewskiego jest młodzieży szkolnej niepotrzebne…
To jest żałosne! To, co robiono z programem nauczania cztery, pięć czy sześć lat temu, też było żałosne, tylko inaczej. Mam swoje poglądy zarówno w kwestiach wiary, jak i konserwatyzmu czy szerokich sprawach życia społecznego. I nie muszę ich jako nauczyciel wygłaszać. Jest miejsce dla wszystkich rozwiązań, byle nie jakichś wynaturzeń, czyli rzeczy nielegalnych, niemoralnych.
Natomiast podnoszenie edukacji do rangi narzędzia państwowego to absurd. Jeżeli dzisiejsza władza państwowa mówi – w sposób żałosny – że musimy w programie poobcinać to lub tamto, a poprzednia władza mówiła, że musimy poobcinać lub dodać siamto i owamto, to oznacza już z definicji, że robi się to nie dla dobra ucznia, a z przyczyn ideologicznych.
Czy jakieś badania wykazały, że wycofanie z listy lektur np. Sienkiewicza poprawi sytuację ucznia na rynku pracy? Nieprawda, nie ma takich badań. Wszystkie takie decyzje od razu, z definicji, należy tłumaczyć tak, że każda władza uważa, że to, co jest przekazywane młodzieży i dzieciom, jest tylko narzędziem. I pytanie, narzędziem do jakiego celu. Bo to nie jest altruistyczne.
Nie jest przecież tak, że pani minister z miłości do ludzi, bo uznani psychologowie powiedzieli jej, że czytanie, dajmy na to, Sienkiewicza źle wpływa na młodych, chce go wycofać. I podobnie poprzednia władza również nie zmieniała programu edukacyjnego z powodów altruistycznych.
Suma wiedzy tworzy potęgę regionu i kraju
Propozycje zmian programowych w edukacji, co kadencja wywołują ostre spory ideologiczne. A gdzie w tym wszystkim są dzieci, rozwój ucznia na różnych poziomach?
Nie prowadzi to do niczego dobrego dla nich. Każda władza ma swoich gorących zwolenników. Tylko czy ci zwolennicy popierają realnie jakieś zmiany, które mają podłoże naukowe, które mają wejść w życie na długi czas, bo tylko stabilizacja w edukacji coś daje, czy głosy poparcia dla edukacyjnych zmian tej lub poprzedniej władzy to nie jest tylko kontynuacja zwykłej pyskówki politycznej o podłożu emocjonalnym? Moim zdaniem tak właśnie jest.
Społeczeństwo żyje i rodzice, nauczyciele, ludzie wykształceni i społecznicy, psychologowie, geografowie, biologowie, historycy, ludzie wykształceni, zbiorowo lepiej potrafią zorganizować edukację. Oni wiedzą, co dla ich dzieci jest przydatne. Przecież w pewnym sensie wirtualnie przydatne jest wiedzieć, co zrobił Mieszko I i jak powstała Polska. W 99 proc. zawodów nie przyda mi się to, żeby zarabiać więcej pieniędzy. Ale nie tylko taka jest przydatność edukacji.
Pewna suma wiedzy tworzy potęgę regionu, społeczeństwa, narodu, kraju. Wydaje mi się, że święty spokój od strony władzy dałby dziś dużo lepsze kształcenie i rozwój społeczeństwa w perspektywie dekad niż to, co się dzieje teraz. Teraz mamy ideologię. Jeżeli w ministerstwie zasiada polityk i to on tworzy system i program edukacji – to będzie to ideologia.
Rozwój ucznia. Czy zawsze rodzice wiedzą lepiej?
To, o czym pan mówi, jest częściowo zbieżne z niektórymi poglądami osób będących zwolennikami szkoły minimalnej czy tzw. szkoły zdalnej. W tym środowisku słychać głosy, że jako rodzice wiedzą lepiej, czego i jak powinno nauczyć się ich dziecko, co służy rozwojowi ucznia
Do tego podszedłbym troszeczkę inaczej. Oczywiście są rodzice, którzy w sposób jednoznaczny wiedzą, czego chcą nauczyć swoje dziecko, ale do tego muszą mieć predyspozycje, odpowiednie wykształcenie, czas, być może również pieniądze. Rzeczywiście – na pewno jest jakaś grupa ludzi, która nauczy dzieci lepiej niż robi to szkoła. Jest też grupa ludzi, którym się tylko wydaje, że nauczy lepiej niż szkoła. I jest też jakaś grupa ludzi, która podchodzi do tego tak: „moje dziecko jest zestresowane, bo pani dała niedostateczny, mój maluszek nie pójdzie już do szkoły, pójdzie na edukację domową, internetową etc”. Teoretycznie można by na to powiedzieć „korwinistycznie”: – i co nas to obchodzi. To rodzice odpowiadają za to, jak kształtują dzieci. Jednak spójrzmy głębiej.
Wszyscy jesteśmy wychowani w systemie, w którym szkoły są publiczne, państwowe i ciężko nam jest wyjść poza takie myślenie. Ale proszę sobie wyobrazić taki eksperyment, że żyjemy w rzeczywistości, w której każda szkoła jest inna. I rodzice nie mają problemu, by posłać dziecko do szkoły takiej czy innej, w zależności od tego, której program, sposoby nauczania, metody edukacyjne bardziej im odpowiadają. My dziś wysyłamy dzieci do liceów, w których klasy różnią się tylko profilem nauczania, czyli de facto trzema przedmiotami i to również nieznacznie. To namiastka wolności, jej margines.
„Egzaminy powinny być organizowane przez instancje wyższą”
Mocne słowa jeżeli chodzi o nasz system edukacji
To jest oczywiście temat na dłuższą dyskusję; osobiście uważam, że edukacja w Polsce przez ostatnie trzy dekady zrobiła różne postępy, natomiast w pewnym aspekcie idzie w złym kierunku i to się nasila. Jestem zwolennikiem tego, by egzaminy były organizowane przez instancję wyższą, a nie jak jest to aktualnie — niższą. Matura? Czemu dzisiaj służy matura? Tylko temu, żeby dostać się na studia albo mieć papierek do szuflady, dla przyjemności i satysfakcji własnej lub rodziców.
Dlaczego super fajna dziewczyna, osiemnastolatka, której rodzice mają w Wielkopolsce – od pokoleń – świetnie funkcjonujące gospodarstwo rolne, i która je od nich przejmie, ma studiować tę samą chemię i tę samą biologię, matematykę, jak ktoś, kto chce być chirurgiem okulistą? To uczelnia powinna decydować kogo chce przyjąć na dany kierunek i sama organizować zasady wstępu, a nie jednolita matura. Analogicznie to liceum powinno decydować o przyjęciu, a nie egzamin ośmioklasisty. Więcej wolności daje lepszy efekt.
Edukacja. Nie papier, a talent i umiejętności
Żyjemy w czasach, w których jednak część społeczeństwa uważa, że to, jaką szkołę ukończyło dziecko, definiuje, kim powinno być zawodowo. I coraz częściej mówi się o szkołach sprofilowanych.
Są zawody, których nie da się oderwać od edukacji. Nikt nie zostanie lekarzem, jeśli nie skończył studiów medycznych. Nikt nie zostanie adwokatem, jeżeli nie skończył prawa. Są pewne ramy, które państwo narzuca w sposób bardzo ogólny. Ale to, jak uczelnia wypełnia te ramy, to już zupełnie inna sprawa. Nie muszą wszyscy prawnicy być po dokładnie takich samych studiach. Nie muszą wszyscy lekarze też być po dokładnie takich samych studiach.
Natomiast absolutna większość zawodów to nie są zawody koncesjonowane. I tak mamy za dużo zawodów koncesjonowanych. Takim zawodem jest na przykład nauczyciel, co jest bez sensu zupełnie. Jak się ma przysłowiową iskrę Bożą, to metodyką, dydaktyką, pedagogiką etc. – uczelnia może taką osobę oszlifować do postaci brylantu. Jednak jak się tego daru nie ma, to takie szkolenie, studia to strata pieniędzy i czasu.
Brak wolności szkół nie służy rozwojowi ucznia
A ja dzisiaj byłbym „przestępcą”, gdybym jako dyrektor chciał zatrudnić kogoś, kto jest wybitnym specjalistą, świetnie uczącym, ale nie ma „papierów”. Muszę błagać kuratorium, płaszczyć się, czasem dostanę zgodę, czasem nie dostanę, często jest ona na krótko. W ten sposób wybitne osobowości doskonale nadające się do funkcji nauczyciela, mistrza, nigdy nie pójdą do szkoły, bo mają tyle możliwości pracy w innych miejscach, że nie będą robić dodatkowych studiów minimum trzysemestralnych z nauczania przedmiotu bądź przygotowania pedagogicznego.
Tak to wygląda bardzo często. Świetna dziennikarka czy dziennikarz z licznymi nagrodami nie może uczyć dziennikarstwa w szkole wyższej, gdy nie mają tytułu magistra. W efekcie uczą tego akademiccy teoretycy bez podstawowej praktycznej wiedzy.
Właśnie! Coraz bardziej będziemy się bać takich durnych przepisów, aż ugrzęźniemy w marazmie, aż wszystko się zatrzyma. Kompletnie nie tędy droga. Szkoły muszą mieć swobodę. Trzeba umieć kreować programy, konkurować tymi programami. Są przecież lepsze i gorsze szkoły. Są placówki edukacyjne w Polsce, które są na świetnym poziomie, a byłyby jeszcze lepsze, gdyby dać im wyjść „out of the rules”. Papierek i studia nie determinują. Determinuje pracowitość, inteligencja, wiedza, doświadczenie, wola. Znam świetnych nauczycieli, których wyrwałem ze „zmywaka” w Anglii
Czego powinna uczyć szkoła? Jest w niej miejsce na wartości?
Jaka więc powinna być szkoła i jaka edukacja?
Szkoła powinna przede wszystkim funkcjonować bez gorsetu zbyt intensywnej ingerencji państwa. Ingerencji, która powoduje, że niewiele można. Na przykład „tyle musi być godzin geografii w tej klasie, a tyle w drugiej, tyle w trzeciej”. Musi być zrealizowany program. Dlaczego?
Szkoła powinna być różnorodna i powinna dawać wiedzę o sobie samym, kształtować i pomóc człowiekowi przejść dobrze, godnie, fajnie, radośnie przez życie. Pomóc mu nawiązywać relacje, pomóc mu myśleć twórczo, pomóc mu być dobrym dla ludzi. Nauczyć go tworzyć, mieć ciekawe – często nieszablonowe – pomysły, być odważnym, myśleć krytycznie i umieć weryfikować informacje oraz posiadać zdolność do autorefleksji.
To, o czym pan wspomina, ma wspólne wątki z tym, co można odnaleźć w programie K’IDS przygotowanym przez Holistic Think Tank. Czyli czymś co pomagać w rozwoju ucznia. A tym samym w budowaniu świadomego społeczeństwa. Ale czy dzisiejsza szkoła tego uczy?
Nie można powiedzieć, że w stu procentach nie. Natomiast gdyby mówić o podstawach zinstytucjonalizowanych, czy zebranych w formie jakichś pism, ustawy, programu nauczania, to w obrębie takiego zestawu edukacyjnego powyższe kwestie przewijają się tam tylko pojedynczo, a na pewno nie są osią przewodnią.
Rzeczy, o których pan wspomniał (a ja akurat znam Holistic Think Tank, ponieważ staram się szeroko patrzeć na edukację) czyli to, co zebrano w opracowaniu „Czego powinna uczyć szkoła”, niestety nie są dziś nauczane w sposób spisany, zorganizowany, kompleksowy i nie są też przewodnią intencją ustawodawcy. Na pewno dzisiejsza szkoła nie traktuje tych priorytetów, które wskazuje Holistic Think Tank: rozmowa, bezpieczeństwo, samoświadomość, uczciwość, odwaga etc. – jako najważniejszych czy choćby mocno ważnych.
Rozwój ucznia. Jakie różnice między szkołami prywatnymi, a państwowymi
Uczył pan w szkołach prywatnych, systemowych, teraz pan realizuje system DaVinci’s Schools. Jakie są podstawowe różnice, które pan dostrzega?
To jest oczywiście temat rzeka, postaram się powiedzieć o tym w kilku zdaniach. Najmniej uczyłem w szkołach publicznych, systemowych, ale miałem doświadczenie z 2-3. Pomińmy aspekt samej organizacji, która jest zupełnie inna w szkołach prywatnych i publicznych. Dlaczego? Szkoły publiczne muszą się na przykład liczyć z innymi aspektami władzy będącej nad nimi; na przykład urzędem gminy, który je finansuje, głównym księgowym gminy, sposobem przeprowadzania przetargów etc. A szkoły prywatne muszą się liczyć z wolą właściciela, z koniunkturą na rynku etc. Nie powinniśmy tego bagatelizować. Gdy przyszedłem ze szkoły prywatnej do szkoły publicznej w Krakowie, nagle zorientowałem się, że rzeczy, które w poprzedniej placówce były do załatwienia od zaraz, w szkole państwowej urastają do rangi problemu.
Przechodząc do meritum. W szkołach prywatnych jest większy rodzaj współpracy między wolą rodziny i oczekiwaniami rodziców i dzieci a całym systemem funkcjonowania danej szkoły. Oczywiście zdarzają się szkoły prywatne również złe, źle zarządzane, takie, w których dyrekcja zbyt poddaje się woli rodziców i dzieci są rozpieszczane w sposób fatalny, ale takich szkół jest coraz mniej.
Gdy gorset państwa uciska za bardzo
Reasumując: podstawowa różnica jest taka, że szkoła prywatna ma więcej swobody, potrafi wyjść poza system przedmiotów. Potrafi dodawać ciekawe rzeczy i zapraszać ciekawych gości. Jednym słowem, potrafi wychodzić poza kryteria nauczania i podstawy programowe właśnie w kierunku rzeczy, które nie są promowane w systemie państwowym. Takich jak promowanie samoświadomości, realnej analizy, kreatywnego myślenia…
Jednak gorset państwa ciągnie je w dół, bo blokuje mnóstwo czasu edukacyjnego na sztywne ramy, bo blokuje posiadanie lepszej kadry nauczycielskiej, bo zmusza do poświęcania mnóstwa czasu na zupełnie niepotrzebną biurokrację. Mimo wszystko – a mówię to na bieżącym przykładzie przedszkola i szkół Da Vinci’s z Krakowa – dobrze zarządzane szkoły prywatne potrafią osiągać spektakularne sukcesy.
Zmiany w systemie edukacji powinny być przeprowadzane w sposób rewolucyjny czy ewolucyjny?
Mimo że jestem przeciwnikiem państwa w szkole i w edukacji, to jednak uważam, że zmiany powinny być przeprowadzane drogą ewolucyjną. Ewolucja w tym kierunku, który wyznaczają przede wszystkim szkoły prywatne. W kierunku wytwarzania człowieka komplementarnego, który jest duchem, ideą i ciałem oraz intelektem… wszystkim. W komplementarnym rozwoju człowieka należy dawać mu narzędzia intelektualne, zdolności, umiejętności takie, by radził sobie w świecie, nie krzywdząc innych i nie krzywdząc siebie.
Dr Lech Haydukiewicz będzie jednym z ekspertów konferencji Holistic Talk Edu K’IDS
Źródło: holistic.news